czwartek, 23 kwietnia 2015

Od Esmeraldy

Kolejny dzień tej przeklętej wędrówki.  Mimo, że w innych miejscach panuje już wiosna, tutaj zima ciągle władała twardą ręką. Bezlistne drzewa pokrywał biały puch, ptaków ani widu, ani słychu. Może za wyjątkiem kruków, ale tych raczej do skowronków nie ma co porównywać. W dodatku ubogo w jakąkolwiek zwierzynę, wyczułam może z 2 sarny w ciągu całego dnia. Ale te spłoszyły się jak byłam w odległości 500 metrów. Trochę przesadna ta czujność, ciekawe czym spowodowana…  Ale lepiej o tym nie myśleć, za późno by zawrócić. Miejsce to przytłaczało, było jakieś straszne. Chociaż nie wiem dlaczego. Ot trochę śniegu, parę kruków. Bywałam w gorszych miejscówkach. Ale nie wszystko może być widoczne na pierwszy rzut oka. Podświadomie przyśpieszyłam. Im szybciej wyjdę z tego lasu, tym lepiej. Gdzieś w pobliżu zakrakał kruk. Był to żałosny odgłos, ale nadzwyczajnie pasował do tego miejsca. Było już późne popołudnie, słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Jednocześnie robiło się coraz zimniej. Mój oddech zamieniał się w parę, delikatną białą mgiełkę. Łapy mi odmarzały. Nagle coś poczułam. Dziwny zapach taki.. charakterystyczny. Zaczęłam biec w kierunku skąd dochodził. Z sekundy na sekundę robił się intensywniejszy. Znałam go skądś, tylko skąd? W końcu dobiegłam do celu i delikatnie mówiąc, zamurowało mnie. Stałam przed rzekę, lecz nie płynęła w niej woda. Była to rzeka krwi. Teraz wiem dlaczego znałam ten zapach, w sumie każdy wilk go zna. Każdy drapieżnik. Cofnęłam się o krok. Przymknęłam oczy i zapragnęłam znowu być w domu. Wśród rodziny, znajomych terenów. Ale sama sobie zgotowałam ten los. „Zasady są po to, żeby je łamać”- powinni jeszcze dopisać”..i ponosić za to konsekwencje”. Trzeba było się nie pakować na zakazane tereny… ale już tego nie cofnę. Byłam wtedy szczeniakiem, niedoświadczonym, zbyt pewnym siebie. Gdybym tylko mogła cofnąć się do tamtej chwili. Wtedy bym inaczej postąpiła. Inaczej się zachowała. Była.. inna. Nagle moje rozmyślania przerwał plusk wody. Odrchowo odskoczyłam i otwarłam oczy. Z krwistej rzeki wyskoczył jakiś dziwny stwór. Niepodobny do żadnego innego żywego stworzenia. Chociaż może źle to ujęłam, do żadnego znanego mi stworzenia. Poruszał się na czterech łapach, miał krótką, szorstką, czarną sierść. Okropnie chudy, same kości i skóra. Łapy zaopatrzone w ogromne szpony. I te oczy, dzikie, czerwone niczym rzeka z której właśnie wylazł. Wydał z siebie jakiś jazgot i wyszczerzył ostre niczym igły kły. Podskoczyłam i ruszyłam biegiem w las. Stwór rzucił się w pościg. Biegł dość dziwnie, jakby kłusem. Tylko tak ze dwa razy szybciej niż normalny koń. Manewrowałam między pniami drzew, biegłam już sprintem. Kruki dostały szału, latały jak opętane co chwilę we mnie uderzając. Ale czy celowo to już nie wiem. Wokół zaroiło się od czarnych piór, a prześladowca ciągle siedział mi na ogonie. Nagle odbił się od zaśnieżonej ziemi i skoczył na mój grzbiet. Wgryzł się w grzbiet. Jęknęłam z bólu i gwałtownie rzuciłam się w bok. Demon, czy co to było, zleciał ze mnie. Błyskawicznie ruszyłam przed siebie. Stwór jeszcze próbował mnie złapać.  Czułam jak krew dudni mi w uszach, słyszałam bicie mego serca, jednostajny tupot łap. Wszystko jakby zwolniło. Wybiegłam na polanę. Obejrzałam się. Czarna kreatura zatrzymała się na linii lasu. Zawyła chrapliwie i rzuciła mi rozmarzone spojrzenie. Jakby żałowała, że nie posmakuje mego mięsa. Po czym ruszyła w kierunku swej rzeki. Wzięłam głęboki wdech. Tym razem mi się udało, ale nie powiedziane, że następnym będę mieć tyle szczęścia. Rana na grzbiecie piekła niemiłosiernie. Rozejrzałam się. Polana była przeciwieństwem lasu. Świeża, zielona trawa,  jakieś kwiatki,  pobrzękiwanie pszczół. I do kompletu delikatna melodia kosa. Nagle poczułam ogarniające mnie zmęczenie. Nienaturalne, ale bardzo silne uczucie. Na odmawiających posłuszeństwa łapach ruszyłam przed siebie. Gdzieś tam daleko przede mną piętrzyły się góry, o zaśnieżonych szczytach. Przed nosem przemknął mi zając. Byłam głodna, ale zbyt zmęczona by zapolować. W końcu łapy się pode mną ugięły i opadłam bez życia na miękką trawę. Natychmiast zapadłam w głęboki sen. Próbowałam jeszcze z nim walczyć, lecz szybko ogarnął mnie całkowicie. Ale czy to wina ugryzienia, czy też zwyczajnego zmęczenia? Czas pokaże.
<Kto znajdzie śpiącą waderę w Króliczych polach? Będzie taka „nie ten, teges”, w sensie niekumana. Zmniejszone źrenice, sztywny chód. (wina rany… potworek był jadowity). I poroszę o jeszcze nie odnalezienie mnie (jestem czyjąś siostrą), więc Verktur mnie nie może odnaleźć. (Nie przekazuje Nanames, bo miałaby już 3 opko. +to by było za banalne, muszę sobie utrudnić życie)>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz